Dla przykładu weźcie tak ludzkie doświadczenie jak pożegnanie dwojga kochających się ludzi. Chcieliby zawsze być razem, lecz obowiązek — jakikolwiek — zmusza ich do rozstania. Pragną żyć razem, ale nie mogą. Nawet największa ludzka miłość jest ograniczona i musi odwoływać się do symboli: żegnający się wymieniają pamiątki, może fotografie z tak gorącą dedykacją, że dziwić się można, że papier się nie zapali. I niczego więcej uczynić nie mogą, ponieważ moc stworzeń nie jest tak wielka jak ich miłość.
Czego my nie potrafimy, potrafi Bóg. Jezus Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, nie zostawia symbolu, lecz rzeczywistość: On sam zostaje. Idzie do Ojca, ale także zostaje wśród ludzi. Nie daje nam zwykłego prezentu, który by Go przypominał, jakąś podobiznę, co blednie jak tracąca kolor fotografia, pożółkła i bez znaczenia dla tych, którzy nie byli bohaterami owego serdecznego momentu. On jest rzeczywiście obecny pod postaciami chleba i wina: z Jego Ciałem i Krwią, Duszą i Bóstwem.
(To Chrystus przechodzi, nr 83)
Największym szaleńcem wszelkich czasów jest On. Czyż można sobie wyobrazić większe szaleństwo niż Jego oddanie – jak On się oddaje i komu się oddaje?
Gdyż było już szaleństwem samo stanie się bezbronnym Dzieciątkiem; ale wówczas, nawet wielu złoczyńców mogłoby się wzruszyć i nie odważyłoby się Go źle traktować. Wydało mu się tego za mało: zechciał unicestwić się i oddać się bardziej. Stał się pożywieniem, stał się Chlebem.
Boski Szaleńcze! Jakże Cię traktują ludzie?... A ja sam?
(Kuźnia, nr 824)
Wyznam Wam, że dla mnie Tabernakulum zawsze było Betanią, miejscem spokojnym i pogodnym, gdzie znajduje się Chrystus; miejscem, w którym możemy opowiedzieć Mu o naszych kłopotach, cierpieniach, nadziejach i radościach z tą samą prostotą i naturalnością, z jaką rozmawiali z Nim Jego przyjaciele, Marta, Maria i Łazarz. Dlatego, przemierzając ulice jakiegoś miasta lub wioski, cieszę się z odkrycia — choćby tylko z daleka — sylwetki kościoła: to nowe Tabernakulum i jeszcze jedna okazja więcej, aby dusza zapragnęła być z Panem utajonym w Najświętszym Sakramencie.
(To Chrystus przechodzi, nr 154)
Przypominam sobie czarującą poezję galicyjską, jedną z pieśni Alfonsa X Mądrego. Jest to legenda o pewnym zakonniku, który w swojej prostocie błagał Najświętszą Maryję o to, aby choć tylko przez jedno mgnienie oka mógł zobaczyć niebo. Najświętsza Dziewica spełniła jego życzenie i poczciwy zakonnik został przeniesiony do raju.
Kiedy powrócił, nie poznał nikogo z mieszkańców klasztoru: jego modlitwa, która jemu wydała się bardzo krótka, trwała trzy wieki. Dla kochającego serca trzy wieki to nic. W ten sposób tłumaczę sobie owe dwa tysiące lat oczekiwania Pana w Eucharystii. To oczekiwanie Boga, który kocha ludzi, który nas szuka i miłuje takimi, jakimi jesteśmy — ograniczonych, egoistów, niestałych — a jednak zdolnych do odkrycia Jego nieskończonej miłości i oddania się Jemu całkowicie.
(To Chrystus przechodzi, nr 151)
Czy widziałeś tę scenę? — Jakiś sierżant czy chorąży o małej randze...; podchodzi wyrosły rekrut o niezrównanie lepszej budowie aniżeli oficerowie, a przecież nie obywa się bez salutu i odsalutowania.
Pomyśl o czymś odwrotnym. — Z Tabernakulum kościelnego Chrystus — doskonały Bóg, doskonały Człowiek — który umarł za ciebie na Krzyżu i użycza ci wszelkich dóbr, których potrzebujesz, zbliża się do ciebie. A ty przechodzisz, nie zwracając na Niego uwagi.
(Bruzda, nr 687)